czwartek, 17 kwietnia 2014

The Heirs - 상속자들

pic
   Chyba jednak pewne rozdziały trzeba zamknąć nim zacznie się świętować, rozpoczynać, podsumowywać, postanawiać. Każdy znajdzie coś dla siebie. Z dramami ostatnio jestem na bakier. Heirs'y jakoś utrzymywały mnie w łączności z Koreą przez ostatnie tygodnie. I to w jakiej łączności. Ho ho, pełnia wrażeń. Wraz z Kawaii Maniac wspierałyśmy się mentalnie w pokrętnych meandrach fabuły, próbując zrozumieć co autor miał na myśli.
   Zanim zacznę trollować powiem tylko jedno. Heirsów ogląda się dla Kim Woo Bina. Nie sądziłam, że powiem coś w tym stylu. Po kilku dramach z jego udziałem, mogę powiedzieć, że zaiste jego facjata zapadła w pamięć, ale bym zwróciła na niego jakąś większą uwagę, to nie bardzo. Postać Young Do całkowicie zmieniła moje nastawienie. I najwyraźniej nie tylko moje. Po raz pierwszy w całej dramowej karierze spotkałam się z zadziwiającym zjawiskiem tumblrowego spamu z udziałem 'tego drugiego'. Serio, Lee Min Ho grzał miejsce na ławce rezerwowych. W sumie można się  było tego spodziewać. Kobiety raczej nie uganiają się za facetami odzianymi w puchate, różowe swetry (Eung Sang what is wrong with you?). Po raz pierwszy chyba, spotkałam się również z tym, by konkurent głównego bohatera nie był z gatunku tych do-rany-przyłóż, typowymi ciepłymi kluchami, takim miłym, pociesznym i wspierającym. O nie. Young Do był typem totalnego bad guy'a. Pomimo kilku irracjonalnych akcji, swym poziomem mieszczących się w lidze szkoły podstawowej, był całkiem intrygującym charakterem. Trochę go potem przetrącili melodramatem, ale i tak w ostatecznym rozrachunku wyszedł na plus. Tymczasem Lee Min Ho... czegoś mi tu zabrakło. Postać Kim Tan'a, jakby na to nie spojrzeć, ma coś w sobie. Nie jest łatwo wrócić z wygnania i zrobić tego typu rewoltę w swojej rodzinie. Szczególnie z wrodzoną mu zdolnością do zrażania do siebie osób, na których najbardziej mu zależy. A jednak dał radę. Co prawda ojciec przypłacił to śpiączką (oprócz pierdyliarda oklepanych motywów tego też nie mogło zabraknąć), a brat skończył ze złamanym sercem, lecz cóż począć. Każdy dźwiga ciężar własnej korony... czy jakoś tak. Choć i tak mam wrażenie, że ilość problemów jakie zwalili na barki tych biednych LICEALISTÓW, podkreślam, była trochę niewymierna do ich wieku. W Korei zwykle trzydziestolatkowie zaczynają słyszeć przytyki, że wypadałoby pomyśleć o małżeństwie, własnym mieszkaniu itp. Tymczasem mam wrażenie, że w przypadku scenarzystów pułap zaniżono o całą dekadę. A może w środowisku chaeboli tak to właśnie wygląda. A ja po prostu obnażam swoją ignorancję.

 Heirs to stylowe swetry i... banda lasek stojących na środku ulicy i wpatrująca się z rozdziawionymi ustami w ich zdaniem ucieleśnienie-cnót-wszelkich. Serio.

   Główny wątek. Cóż nie trzeba tu się zbytnio rozpisywać. Biedna dziewczyna w szkole dla bogaczy. Miłość między synem z dobrego domu, a córką pokojówki. Kopciuszek w wydaniu koreańskim, odsłona nr pięćset. Po raz kolejny muszę powiedzieć, że była to chyba pierwsza drama romantyczna, której główna para nie wzbudziła we mnie zbytnich emocji, tudzież trybu kibica. Nie to żebym uparcie swatała Eun Sang z Young Do. Bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że w dość patologicznej rodzinie Tan'a ma jakieś szansę. Natomiast wyraźnie widziałam krwawą plamę jaka zostaje z niej po spotkaniu z ojcem Young Do. Nie, ten związek nie miałby przyszłości. Na nieszczęście potem w wyniku machlojek ojciec trafił do więzienia i moja wizja jakoś się załamała. Za to postacie drugoplanowe były całkiem sympatyczne. No może z wyjątkiem Rachel, która dziarsko dzierżyła pałeczkę wrednej jędzy. Była lekko nieznośna. Ale jak już zaczęła kręcić z panem Seniorem, którego imienia sobie nie przypomnę, zaczęło  się jej trochę polepszać.

 Fajto.

   Drama od początku była promowana jako wielki hit. I w sumie to widać. Heirsy są dopracowane i pod względem wizualnym nie mam do niej zastrzeżeń. Problem w tym, że chęć zaimponowania zawiodła producentów na drugi koniec oceanu i umieszczenie akcji w realiach amerykańskich już wychodzi dość koślawo. Szczególnie z koszmarnym akcentem Kim Tan'a, który rzekomo spędził tam trzy lata. Było to dość osobliwe doświadczenie. Kiedy siadam do dramy, od razu przełączam się na inny tryb. Mam wyobrażenie jak może być prowadzona akcja, jakich zachowań mogę się spodziewać, jak będą rozwiązane takie czy inne kwestie techniczne, że OST będzie kształtowane w taki a nie inny sposób. Natomiast kiedy tryb dramy zmieszamy z trybem zachodnim, nazwijmy to tak, powstaje dość dziwny twór, pod którego wpływem, mój błędnik szaleje i nie wie co ma ze sobą zrobić. Bo w tym momencie nie jest to ani koreańskie, ani tym bardziej amerykańskie. Poza tym, nie do końca jestem pewna czy scenarzyści dramy zdawali sobie sprawę jak wygląda wyluzowana, amerykańska młodzież. W ogóle jak wygląda amerykańska młodzież. Bo trąciło to takim 'powszechnie utartym przekonaniem'. Kumpel Tan'a był naprawdę dziwny.

   Na lemurowym Fejsie przykład zmagania się z modą w Heirsach. A była naprawdę na bogato: Album K-style.

   Ok. Tego hitu nie mogło zabraknąć. Jest niemal tak szczególny jak Almost Paradise. Moja Sis oglądała Heirsów, na swoim komputerze, używając słuchawek. Siedząc w drugim kącie pokoju. Przez ten czas nie słyszałam zupełnie nic - jak to zwykle bywa, gdy człowiek posługuje się słuchawkami. Logiczne. Oczywiście do chwili, gdy następowała super duper romantic scene i nagle dobiegało do mnie: LOVE IS THE MOOOOOMEEEEEENT. Serio. Drugi kąt pokoju. Słuchawki. Nic to. LITM i tak musiało wybrzmieć z mocą.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz