pic |
Jedna z pierwszych uwag, która nasuwa mi się po obejrzeniu dramy, w sumie nie tyczy się to jedynie Gu Family Book, ale każdej dramy, która w jakiś sposób osadzona jest w realiach historycznych, lub sprawiających wrażenie historycznych. Problem z tą kategorią jest taki, że ostatecznie wychodzą na najbardziej kiczowe pod względem wykonania. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubią ten rodzaj. I wiem, że nie można mieć wszystkiego. Jednak fakty mówią same za siebie. Scenografia pochłania mnóstwo pieniędzy i tak dość ograniczonego budżetu. Dzięki czemu dostajemy styropianowe monumenty - wiecie nie stanowi to dla mnie zwykle większego problemu, ponieważ bezpośrednio nie rzuca się to w oczy, lecz gdy zaczynają się one nieznacznie kołysać w momencie kiedy podczas walki jeden z bohaterów uderzy o nie, odbiór jest zupełnie inny. To samo tyczy się kostiumów. Zawsze, ale to przysięgam zawsze, intryguje mnie na ile mają one pokrycie w rzeczywistości, a na ile są one efektem wybujałej wyobraźni stylistów. W tym miejscu przypomina mi się oczywiście Bridal Mask i chociażby czerwone podeszwy oraz ćwieki wykorzystane opowieści o czasach okupacji japońskiej. W Gu Family Book też zdołałam znaleźć pewne perełki, które pojawią się później - chyba przebiły nawet BM. Idąc dalej. Czystość. Nieznośna czystość. Począwszy od ulic, po stroje, na postaciach kończąc. Wymuskanie do granic możliwości i taka wręcz idealność - tu szczególnie biję do groźnych wojowników. A już konkretnie skupiając się na Gu Family Book. Efekty specjalne. Hmmm. No... nie było najgorzej - scena z iluzją ataku ninja, była całkiem ok. Z resztą było różnie, choć charakteryzacja Kang Chi i jego ojca w wydaniu demonicznym już zaczyna graniczyć z groteską - szczególnie te żyłki na szyi. Podsumowując ten wywód, chodzi mi o to by uzbroić się w pewną dozę tolerancji względem tych niedomagań. Jestem świadoma, że dla niektórych ta strona wizualna będzie nie do przejścia, a inni nawet nie zwrócą na ten fakt większej uwagi. I w sumie racja.
Kang Chi. Cóż przejawia niezwykłe zdolności w każdej dziedzinie. Mistrz metamorfoz. Niepokonany Wojownik. Poliglota - tu na szczególną uwagę zasługuje znajomość japońskiego. I oczywiście niezrównany król podrywu. Perfekcja w każdym calu ;)
I trochę ze wspomnianych stylizacji. Tym razem w stylach, kolejno: jestę muchomorę i jestę lampą. Będę bardzo wdzięczna za wyjaśnienie mi istoty tych dodatków. Zupełnie serio. Teraz już bez trolla.
Wspominałam już, że rodzice Kang Chi nie skończyli najlepiej? Cóż wygląda na to, że Wol Ryung żyje i trzyma się całkiem nieźle. Stracił okazję do bycia człowiekiem, ale najwyraźniej to nie przeszkadza mu to w robieniu kariery w czasach współczesnych :P
Podsumowując. Gu Family Book całkiem dobrze mi się oglądało, choć początkowo liczba 24 odcinków nieco mnie odstraszała. I muszę przyznać, że zakończenie zupełnie mnie zaskoczyło. O tak, nie spodziewałam się takiego akcentu w samej końcówce. I w przypadku tej dramy zaświtała mi w głowie myśl, że byłby z tego kapitalny film. Gdyby okroić sporą ilość wątków, wyłuskać główną istotę opowieści i postawić na stronę wizualną powstało, by coś godnego obejrzenia. Drama jest w porządku, ale myślę, że jak większość przedstawicieli tego gatunku cierpi na przerost treści, zwrotów akcji, wzajemnych powiązań itp., które sprawiają, że całość nieco "pływa".
18.11.2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz