poniedziałek, 14 kwietnia 2014

The Good, the Bad, the Weird - 좋은 놈, 나쁜 놈, 이상한 놈

pic
   O ile z wyszczególnieniem mojego ulubionego gatunku filmowego miałabym wiele trudności, o tyle z określeniem mojego najbardziej znielubiałego nie mam żadnych. Od dziecka bowiem nic nie napawa mnie większą niechęcią jak westerny - nawet horrory, których raczej nie oglądam, nie wzbudzają u mnie tak wielkiego sprzeciwu jak ganiający się w koło z rewolwerami w ręku kowboje. Niczym koszmar powracają z dzieciństwa wspomnienia niemieckiego Winnetou kręconego w Chorwacji, który leciał zazwyczaj w TV w niedzielne popołudnia. Ygh. Tak się składa, że wszyscy wujkowie nagle ożywali z poobiednie sjesty i jednym chórem porównywali wszystkie części tej przesławnej historii. 
   Jednak gdy usłyszałam o  The Good, the Bad, the Weird jakoś nie mogłam odmówić sobie przyjemności obejrzenia go. Western (może właściwie eastern :P) na Dzikim Wschodzie wydał mi się na tyle absurdalnym pomysłem, że odrzuciłam precz uprzedzenia i zabrałam się za oglądanie. I wcale nie żałuje. Były to całkiem... osobliwe dwie godziny. 

   Jak łatwo się domyślić film opowiada o trzech panach. Dobrym - Park Do-won, złym - Park Chang-yi i dziwnym Tae-goo Yoon. Wszystkich łączy jeden cel, zdobycie tajemniczej mapy prowadzącej rzekomo do ukrytego skarbu. Już od pierwszych minut zostajemy wplątani w dość pokrętną opowieść o wyścigu tych trzech jegomościów, jako żywo przypominającą potyczki Indiany Jonesa. 
   Dobry jest istnym przykładem superhero o kamiennym wyrazie twarzy, dość trudny do rozgryzienia typ. Co nie kieruje? Jakie ma priorytety oprócz łapania bandziorów dla pieniędzy? Nie wiadomo. Ale jest tym rodzajem faceta, który zapewne potrafiłby postrzelić muchę z odległości stu metrów. 
  Zły, oj potrafi być naprawdę brutalny, szczególnie kiedy próbuje odpiłować palca pojmanemu delikwentowi tępym nożem. Łypie groźnym spojrzeniem, czasem nonszalancko obróci głowę, ma mega refleks i obsesje na temat swojego miejsca w rankingu bandziorów, a dokładniej - pierwszego miejsca. Jeśli ktoś ma względem tego jakieś wątpliwości, tudzież zwyczajnie się przejęzyczy może być pewien, że więcej mu się tego typu pomyłka nie przydarzy. W dodatku przez cały czas pomyka w garniaku i białej koszuli. Ba! Nawet śnieżnobiałej, idealny kandydat do reklamy proszku do prania. Czy pędzi galopem przez pustynię, czy tarza się w piachu, bo koń jednak galopu nie lubił, zawsze pozostaje bez zarzutu. 
   A dziwny... W zasadzie dziwny jest umiarkowanie. Jego mottem życiowym bez wątpienia jest porzekadło: "głupi ma zawsze szczęście", zawsze znajdzie jakieś żelastwo, które ochroni go przez serią z pistoletu i ma dość intrygujące metody walki, intrygujące, acz skuteczne - a przecież to podstawa. 

Co do akcji...



   Zabili go i uciekł pełną parą. Szczególnie w ostatniej potyczce, ale nie będę tu zbyt wiele zdradzać. Znajdziemy tu wszystko od akcji w pociągu, przez latanie po dachach, jak i pościg przez pustynię kilku konkurencyjnych gangów, łącznie z japońską armią. Współczynnik absurdu +100. Siadasz, wyłączasz racjonalne myślenie i summa summarum całkiem dobrze się bawisz. Humor też nawet daję radę. 
   Jeśli ktoś myśli, że wykreowanie scenerii dzikiego zachodu nie uda się w Mandżurii, muszę powiedzieć, że twórcy podołali i stworzyli niesamowitą scenografię. Wszystko zaadaptowane w klimacie wschodnim.
   Dobre efekty, profesjonalne dopracowanie - pod względem technicznym niczego sobie.
   Do tego ciekawa muzyka niesamowicie współgrająca z obrazem.


Don't Let Me Be Misunderstood


PS. Bynajmniej fanką westernów nie zostaję. Jednak warto obejrzeć, chociażby ze zwykłej ciekawości.
12.08.2013.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz